SOS

Kolejny rozdział pojawi się, gdy pod rozdziałem 7 będzie 10 komentarzy.
Jakiekolwiek pytania związane z opowiadaniem bądź nie można zadawać tutaj ----> http://ask.fm/samotnyptak

wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 6

   Przychodzi czas, kiedy tracąc kogoś lub coś w swoim życiu, cały świat przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Przychodzi czas, kiedy zaczynasz rozumieć, że nie masz już sil iść do przodu i po prostu żyć. Przychodzi czas, kiedy zaczynasz rozumieć, że to już koniec i nic więcej się już nigdy nie wydarzy.

   - Jenny! - usłyszałam głos, Merry wydobywający się z kuchni.
   Spałam już u niej od czterech dni. Było mi tutaj znacznie lepiej, nie rozpadałam się na zbyt małe kawałki. Zresztą Merry pilnowała dokładnie czy nie zaczynam aby pić, z paleniem już dawno dała sobie spokój. I chodź czasem jej matkowanie mnie trochę denerwowało, byłam jej bardzo wdzięczna, że jest ktoś kto się o mnie troszczy.
   Wstałam z kanapy i zaczęłam iść w jej stronę. Spojrzałam na nią uważnie, gdy stanęłam w progu drzwi i oparłam się o framugę.
   - Co ty na to, abyśmy się udały na małe wakacje? - zapytała, uśmiechając się do mnie nazbyt szeroko.
   Wiedziała, że odmówię, mimo wszystko zapytała. Doceniałam to.
   - Merry, jest środek zimy. - powiedziałam, z grymasem na twarzy.
   - A kto powiedział, że środek zimy nie jest dobrym czasem na wakacje? - zachichotałam cicho na jej słowa.
   Pokręciłam przecząco głową, nie zdejmując uśmiechu z twarzy. Merry odłożyła dużą łyżkę na blad i zrobiła dwa małe kroki w moją stronę, po czym automatycznie się zatrzymała.
   - Proszę... - wyszeptała takim głosem, jakby miała zraz się rozpłakać.
   Zrobiłam poważną minę. Nie chciałam jej urazić.
   - Dobrze, Merry. Ale wiedz, że robię to tylko i wyłącznie dla ciebie. - ledwo skończyłam mówić, gdy podbiegła do mnie i przytuliła mnie z całych sił.
   Zaczęłyśmy się głośno śmiać. Szykowały się niespodziewane wakacje.

   Najważniejsze to aby mieć kogoś, kto cię złapie, gdy będzie upadać. Kogoś, kto położy się koło ciebie, gdy nie będziesz mieć siły już wstawać. Najważniejsze to mieć kogoś, kto będzie cię kochał całym swoim małym sercem. Najważniejsze to mieć kogoś, kto przy tobie zawsze będzie.

   Spakowałyśmy się z Merry, wsiadłyśmy do auta i postanowiłyśmy pojechać gdzie los nas poniesie. Zatrzymałyśmy się więc w pewnym małym miasteczku, w małym hotelu w środku miasta. Nawet się nie rozpakowałyśmy, kiedy Merry zaproponowała pójście na imprezę. Nie mogłam jej odmówić. To był bardzo dobry pomysł. Musiałyśmy się trochę odstresować.
   (...)
   - Jeszcze raz to samo! - Merry krzyknęła do kelnera, machając mu krzywo ręką.
   Była już dość bardzo pijana, zresztą tak samo jak ja. Śmiałyśmy się ciągle, rozmawiając. W końcu zapomniałam na pewnie czas o Harry'm i byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa.
   - Pójdę siusiu - powiedziałam do Meery wstając, z krzesła.
   Ta tylko kiwnęła mi głową i zaczęła pić swojego drinka. Patrzyłam na nią chwilę, po czym zaczęłam iść w stronę toalet dość chwiejnym krokiem. Śmiałam się sama do siebie, wymijając tańczących ludzi. Z jakiegoś dziwnego powodu zamiast do toalety wyszłam za zewnątrz budynku i stanęłam z boku, odpalając papierosa. Wypiłam zbyt duszo i w głowie dość bardzo mi szumiało. W pewnym momencie usłyszałam głośne krzyki. Jakby ktoś kogoś bił i... zaczęłam zmierzać w tamtą stronę. Może alkohol pozbawił mnie racjonalnego myślenia, a może to dziwa moc która przyciąga nas w pewna miejsca. Stanęłam na samym środku początku ciemnej uliczki i dostrzegłam mężczyznę całego zakrwawionego i kolejnego faceta,który go bił, inny stał z boku i przyglądał się temu wszystkiemu. Nie wiem co sprawiło, że byłam tak pewna siebie, ale nie chciałam na to patrzeć, więc podeszłam do nich i chciałam przerwać walkę.
   - Przestań! Zabijesz go! - krzyczałam, najgłośniej jak umiałam.
   Dopiero wtedy poczułam ten zimny chłód, gdy wszystkie pary oczu spojrzały na mnie. I wtedy go rozpoznałam... Zaczęłam uciekać, sama nie wiedząc dlaczego, po prostu biegłam ile sił w nogach, aż w końcu zabrakło mi sił i upadłam na ziemię. Nie minęła chwila, gdy stanął nade mną, patrząc zdezorientowanym wzrokiem.
   - Jenny... - usłyszałam jego zmartwiony głos.

   To nic, że nasze drogi czasem się rozchodzą - wiem, że zawsze się odnajdziemy. To nic, że miłość nie za bardzo nam wychodzi - wierzę w nas. To nic, że los ciągle chce nas rozdzielić - jesteśmy dla siebie stworzeni.

___________________________________________________________________
Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Trochę się pogubiłam. Mam nadzieję, że nie zgubiliście się razem ze mną.
Dziękuję każdemu kto to przeczyta.

środa, 15 lipca 2015

Rozdział 5

   Siedziałam na podłodze, z kubkiem kawy i papierosem w ręku. Wyglądałam przez duże okno od balkonu. Przyglądałam się zza szyby światu. Miałam na sobie grube, siwe dresy i rozciągnięty już ciemny sweter. Chodź w mieszkaniu wcale nie powinno być zimno, jak na tę porę roku, a ja byłam całkiem ciepło ubrana, odczuwałam silny mróz. Zaciągałam się mocno papierosem i bardzo powoli wypuszczałam dym. nie wiem dlaczego zaczęłam palić. Może chciałam aby coś mnie zabiło?

   Budowałam dla nas świat. Nosiłam fundamenty. Chciałam żeby był idealny nasz. I był przecież taki przez chwilę. Co teraz jest nasze?

   Płakałam. Małe łzy ciekły mi po twarzy. Niektóre wpadały do ust, gdy wołałam Boga. Chciałam żeby do mnie przyszedł i pomógł mi naprawić moje życie. Dał wskazówkę, co zrobić aby się pozbierać. Chciałam wiedzieć, że nadal jestem w stanie wstać i pójść na przód. Zacząć wszystko od nowa. Płakałam. Tak bardzo płakałam, czekając. Gdzie on jest i czy kiedykolwiek wróci? Naiwnie wierzyłam we wszystkie jego słowa. Przecież już nic dla niego nie znaczę. Rozdział naszego życia zakończył się już dawno temu, a ja głupia utknęłam gdzieś pomiędzy wersami. Płakałam. Tak strasznie płakałam...

   - Jenny, otwórz! Wiem, że tam jesteś! - moja przyjaciółka wali pięściami o moje drzwi.
   Nadal siedzę na kanapie, paląc papierosa jeden po drugim. Zamykam oczy, nie mogąc znieść tego hałasu, krzyków. Chcę żeby sobie poszła. Jak najszybciej. Zostawiła mnie w spokoju samą.
   - Jenny, proszę.. - słyszę jak załamuje się jej głos.
   Szloch wydobywa się za drzwi. Ona płacze! Moje serce niemal łamie się na pół. Nie chcę żeby płakała, cierpiała. Zaciskam bardzo mocno powieki. Wzbieram w sobie siły by wstać i pozwolić jej wejść do mieszkania.
   Minęło trochę czasu zanim wpuszczam Merry do mieszkania. Jej twarz jest bardzo przestraszona, gdy rozgląda się dookoła. Wiem, że wyczuła zapach papierosów, zresztą w domu było siwo od dymu. Wiem również, że musiałaby być ślepa, gdyby jej uwadze przeszły butelki alkoholu, które leżały praktycznie w każdy koncie domu. Jest przestraszona i zmartwiona tym, że tak naprawdę nic nie może na to poradzić. Wszystko widzę w jej oczach.
   Pochodzi do mnie bardzo niepewnie, jakbym miała zrobić jej krzywdę. Nie uciekam, chodź wszystko w mojej głowie karze mi to zrobić. Wiem, że bardzo jej potrzebuję. Przytula mnie, a ja zaczynam płakać. Płakać jak małe dziecko zostawione na pastwę losu przez rodziców. Merry pozwala mi się rozsypać. Bardzo jestem jej za to wdzięczna. Potrzebuję tego, jak niczego innego w tej chwili.
   - Nie możesz uciec od świata, Jen - zaczyna, gdy siadamy na kanapie.
   Mam podkulone nogi i lekko się kołyszę. Jak bardzo chciałabym uciec..
   - On już nie wróci, Jenny. Nigdy. Musisz nauczyć się żyć bez niego.. - nie pozwalam jej skończyć.
   - Obiecał, że wróci - głos mi się załamuje.
   Jak bardzo chcę wierzyć jego słowom.
   - Nie wróci. Już nigdy nie wróci, Jenny.

   Puk, puk. Puk, puk. Puka śmierć. Mówi Już niedługo cię zabiorę. Nie krzyczę, nie uciekam, nie boję się. Poddaję się jej i lekko przytakuję głową. Czyż nie na to czkałam? Nie boisz się? Tam jest ciemno. Nie ma nikogo. Będziesz sama. Próbuje mnie przestraszyć, ale jestem dzielna. Tutaj też nikogo nie ma. Odpowiadam spokojnie. Śmierć nie odpuszcza. Widzę jak na mnie patrzy. Mówi Już niedługo. 

_______________________________________
Popsułam, wiem, że popsułam ten rozdział. Bardzo przepraszam wszystkich

środa, 1 lipca 2015

Rozdział 4

   Wzięłam w dłonie swoje krótkie już włosy i dotykając ich dokładnie, powoli wypuściłam je z rąk. Nie wiem dlaczego to właściwie zrobiłam. Chyba potrzebowałam jakiejś zmiany. Czegoś co pokaże, że to ja decyduję o swoim życiu. Potrzebowałam wiedzieć, że mam kontrolę. Ale gdy stoję teraz tak tutaj przed lustrem i patrzę na swoje ciemne, do ramion włosy, chce mi się płakać. I sama dokładnie nie wiem dlaczego.

   - Jenny, nie chcę się wtrącać, ale ty chyba lubiłaś swoje włosy - Harry patrzył na mnie dziwnym wzrokiem.
   Był zupełnie zdezorientowany i nie za bardzo wiedział co zrobić. Przyglądał mi się dokładnie, przez co zaczynałam się powoli denerwować. Nagle poczułam jednocześnie strach i ulgę, że Harry może mnie już naprawdę przestać kochać.
   - Lubiłam, ale postanowiłam w nich coś zmienić - stwierdziłam pewnie, nawet nie patrząc mu w oczy.
   Bałam się, że coś potrzaskam, kiedy nie przestanie mi się przyglądać, albo pomylę składniki i nic nie wyjdzie z naszego dzisiejszego obiadu.
   - Harry, nie obraź się, ale moje włosy wcale nie muszą ci się podobać - powiedziałam w końcu wykładając makaron na talerze.
   - Nie chodzi o to, że mi się nie podobają. Wyglądasz w nich ślicznie - zaczerwieniłam się na to - Ale nie zauważyłaś może ostatnio, że wyrzucasz wszystko co kiedyś lubiłaś? - zdziwiło mnie jego pytanie.
   Zamarłam na moment, stojąc zupełnie bez ruchu. W jednym momencie przez głowę przeleciało mi zbyt wiele myśli, bym mogła je wszystkie usłyszeć i przeanalizować. Przeszył mnie tak wielki smutek, że poczułam aż kłucie w sercu. Chciałam teraz aby odszedł. Odszedł i zostawił mnie na długi czas samą, abym mogła poznać odpowiedzi na tak wiele pytań.
   - Staram sobie poradzić ze świadomością, że wszystko co lubimy, w pewnym momencie musi odejść - i odwróciłam się z powrotem w stronę kuchenki.
   Przemieszałam warzywa w garnku i czekałam. Czekałam na jego reakcje, ale on jedynie stał tam za mną i przyglądał się wszystkim moim ruchom. Pragnęłam teraz jak nigdy przedtem w moim życiu, aby do mnie podszedł i mocno mnie przytulił, całując. Och, jak ja bardzo chciałam aby mnie pocałował. Chciałam aby przestał mnie słuchać i o mnie zawalczył. Chciałam znów poczuć, że jestem dla niego najważniejsza. Tak jak kiedyś...

   Spałam, gdy obudził mnie hałas dochodzący z sypialni Harry'ego. Coś spadło mu na drewnianą podłogę. Usłyszałam jak mówi zirytowanym głosem kurwa . Zdecydowanie nie chciał mnie obudzić. Bardzo powoli zeszłam z łóżka, starając zachowywać się jak najciszej. Nie chciałam aby mnie usłyszał, dopóki nie dowiem się co on wyprawia o tej godzinie.
   Poprawiłam na sobie luźną koszulkę, sięgającą mi do połowy ud i podeszłam na paluszkach do drzwi, po czym jak najciszej je uchyliłam. Gdy szłam naszym korytarzem, podłoga delikatnie skrzypiała. Nie byłam pewna czy dobrze robię, idąc go podglądać. W końcu nic już nas nie łączy, ale moja ciekawość zwyciężała dobre wychowanie.
   Gdy stanęłam koło jego uchylonych, na szczęście, drzwi, przyjrzałam się dokładnie jego ruchom. Zaskoczona zobaczyłam na jego łóżku, dużą walizkę, do której pakował większość swoich rzeczy. Wyprowadza się. -  przemknęło mi przez myśl, kując w serce. Nie mogłam uwierzyć, że postanawia tak po prostu ode mnie odejść, bez żadnego słowa pożegnania. To do niego zdecydowanie nie pasowało. Harry nie był tchórzem, a teraz zdecydowanie tak się zachowywał.
   Byłam na niego wściekła, stojąc tak za jego drzwiami. Jak on mógł mi coś takiego zrobić? Przecież nie można wchodzić w nikogo życie, a później znikać bez żadnego słowa wyjaśnienia, jakby nigdy nic się nie wydarzyło!
   W pewnym momencie dostrzegłam ramkę ze zdjęciem, którą Harry wziął do ręki. Zobaczyłam na nim... siebie! Z wrażenia zrzuciłam z komody, która stało ode mnie parę centymetrów dalej, świece. Od razu wiedziałam, że nie przemknie to uwadze Harry'ego. Jak najszybciej zaczęłam biegnąc na palcach w stronę mojego pokoju, aby nie mógł mnie posądzić o podglądanie. Odwróciłam się na moment, aby sprawdzić czy za mną idzie, aż nagle potknęłam się o próg i z hukiem opadłam na podłogę.
   Poczułam, jak bierze mnie na ręce i zanosi do mojego pokoju. Położył mnie delikatnie na łóżku, po czym opadł na materac koło mnie. Głaskał moje włosy, gdy ze wstydu, że zostałam przyłapana na gorącym uczynku, nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Patrzyłam więc na ścianę, jakbym szukała na niej śladów jakiejś pomocy, słów wybawienia, które mogłabym teraz wypowiedzieć. Niestety, jednak nie przychodziło mi nic do głowy.
   - Przepraszam - wyszeptałam po dość długiej ciszy.
   Nadal nie potrafiłam na niego spojrzeć. Właściwie nawet nie wiem, czego bałam się bardziej, tego, że będzie na mnie zły, czy tego, ze to ja będę zła na niego, że mnie zostawia?
   - Nie ma za co - powiedział, nadal bawiąc się moimi krótkimi włosami - I tak miałem ci powiedzieć, że muszę wyjechać na jakiś czas.
   Podniosłam się z łóżka, nie dowierzając jego słowom.
   - To znaczy, że się nie wyprowadzasz? - zapytałam, nadal nie dowierzając w to co przed chwilą usłyszałam.
   Harry zaśmiał się głośno, a mi zrobiło się trochę wstyd. Jak mogłam go posądzać o takie tchórzostwo, jak mogłam pomyśleć, że odejdzie bez słowa wyjaśnienia?
   - Muszę coś załatwić i góra za dwa tygodnie wrócę. Jenny, nigdy bym cię nie zostawił, jeśli byś tego nie chciała.
   Położyłam głowę, na jego ręce i wtuliłam się w jego tors. Poczułam ciepło w sercu, na jego słowa. Ale zaraz przyszła mi do głowy kolejna myśl W jakiej sprawie tak naprawdę wyjeżdża? Czułam, że to nic przyjemnego i że tak naprawdę nawet nie chcę tego wiedzieć.

   Czyż nasz świat nie kończył i nie zaczynał się zbyt wiele razy? Ciągle niszczyliśmy, a potem budowaliśmy wszystko od nowa. To nas zniszczyło. Wyczerpało nas w kółko budowanie naszego świata. Zapomnieliśmy, że miłość też jej krucha. Po pewnym czasie, rozlatujące się kawałki, już nie pasują do siebie. Zapomnieliśmy.

about

Obserwatorzy